Recenzja filmu

To nie wypanda (2022)
Domee Shi
Joanna Węgrzynowska-Cybińska
Rosalie Chiang
Sandra Oh

Głęboka czerwień

Film pokazuje dojrzewanie bez ogródek. Moment gigantycznej hormonalnej eksplozji przedstawia tak jak faktycznie wygląda – jest tu więc niepolukrowany, oczyszczający i destruktywny zarazem, a przy
Głęboka czerwień
Oto film dla ludzi o niesłychanie mocnych nerwach, którzy z drżącymi łapami nie szukają zagubionego gdzieś pilota, żeby czym prędzej przełączyć kanał, kiedy akurat leci reklama podpasek. Bo metafora dorastania jest tutaj ewidentna, czasem nawet i przyciężka, ale faktem jest, że dokonało się jedno – przyjazd ciotki z Ameryki przestał być tematem tabu.

Od dawien dawna gatunek zwany po ichniemu coming of age, a po naszemu, po prostu, kinem traktującym o dorastaniu, interesuje się przede wszystkim chłopcami. Być może wynika to z przyczyn prozaicznych i czysto merkantylnych, bo o niebo łatwiej sprzedać przypisany facetom katalog nerwic wynikających z burzliwego okresu dorastania, ale, nie oszukujmy się, nie bez znaczenia pozostaje tutaj dyktat patriarchalnego Hollywood. Pixar nigdy nie był tu wyjątkiem, a mimo od lat manifestowanego otwarcie przez studio girl power, wszystkie te fantastyczne animacje kręcili praktycznie wyłącznie mężczyźni o mężczyznach; a raczej o chłopcach, którzy mężczyznami dopiero mają się stać. I choćby dlatego "To nie wypanda", wyreżyserowana przez Domee Shi, która zaczynała przed laty jako stażystka przy storyboardach, godna jest uwagi, zwłaszcza u nas, gdzie pikietami oprotestowuje się zajęcia z edukacji seksualnej.



Film pokazuje bowiem dojrzewanie bez ogródek. Moment gigantycznej hormonalnej eksplozji przedstawia tak jak faktycznie wygląda – jest tu więc niepolukrowany, oczyszczający i destruktywny zarazem, a przy tym strasznie bałaganiarski. Dlatego kiedy trzynastoletnia Meilin odkrywa, że na kobietach z jej rodziny ciąży specyficzna ni to klątwa, ni błogosławieństwo, na jej ciele wykwitają włosy, spod pach ostro daje potem, zmienne nastroje to nie tyle huśtawka, co karuzela, i, całkiem dosłownie, nie poznaje już siebie, zrozumiale panikuje. Shi operuje tutaj oczywiście plastyczną hiperbolą i Meilin przybiera postać czerwonej pandy. Katalizatorem tej transformacji jest stan podwyższonego fizycznego i emocjonalnego podniecenia; o to chowanej pod matczynym kloszem i dopiero odkrywającej nastoletnie przyjemnostki prymusce nietrudno. Owe przebodźcowanie, na jakie narażona jest Meilin, znajduje swoje odbicie także na poziomie narracyjnym i scenariuszowym. Chwilami bywa to cokolwiek nieznośne, ale z drugiej strony mamy do czynienia z filmem opowiadającym o potrzebie zrozumienia i bycia zrozumianym, stąd nie sposób na niekiedy krzykliwe wybory reżyserskie narzekać zbyt długo.

Dziewczynka prędko uczy się akceptować swoją zwierzęcą postać, która zdaje się uosabiać nie tylko przejściowe trudności okresu nastoletniego, ale i, przewrotnie, staje się także jej łącznikiem z ulotną frajdą kojarzoną z czasem odkryć i eksploracji. Jest to dość zgrabny zabieg, bo czerwona panda zużyłaby się dość prędko jako jednowymiarowa przenośnia, a sam film byłby nudnawy, gdyby Shi skupiła się wyłącznie na psychosomatycznych aspektach dojrzewania. "To nie wypanda", tak jak wyreżyserowane przez nią wcześniej znakomite krótkometrażowe "Bao", opowiada również w dużej mierze o relacji matki i dziecka, podkreślając, że rodzicielska miłość potrafi być żarłoczna do tego stopnia, że dorosły przestaje zauważać w małym człowieku autonomiczną jednostkę. O dziwo, to sztywna i autorytarna Ming staje się niemalże antybohaterką tego filmu; jego na pewno nie czarnym, ale szarym charakterem, który swoje neurozy wyniesione z lat młodzieńczych przerzuca na wychuchaną córkę.


A dorastającej Meilin zaczyna być nie po drodze z doskonałością. Ma też oddane przyjaciółki ciągnące ją ku innym niż szkoła zajęciom. Wspólnym marzeniem całej czwórki jest na przykład pójście na koncert ich ulubionego boysbandu – jego członkowie są nie tylko muzycznymi idolami, ale i świeżo wyciągniętymi z korporacyjnej drukarki plakatowymi chłopcami budzącymi zrozumiałe drżenie lędźwi. Tandetny zespół urasta tu także niemal do symbolu pokoleniowego buntu, który z perspektywy rodzica jest wyłącznie maszynką do wyciągania pieniędzy i kaleczenia młodego umysłu. Dla Meilin i dziewczyn wymuskani modele to jednak niemalże życiowi guru prowadzący je za rękę po ścieżce do dorosłości. Występ boysbandu to dla nich istny rytuał przejścia; to tam, jak same mówią, staną się kobietami.

Sęk właśnie w tym, że każdy musi odnaleźć swój własny kurs, nie zawsze bacząc na to, co podpowiadają nam ludzie, którzy dawno już tę drogę pokonali. Nieważne, zdaje się mówić Shi, czy szukasz go, studiując uparcie teksty BTS czy między linijkami Prousta. Na wszystko przyjdzie czas. Dla każdego kiedy indziej.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones